...czyli nie taki diabeł straszny.
No wiem, miałam kończyć wszystkie pozaczynane projekty, ale na forum robótkowym moją uwagę przykuł temat o parkowaniu w hafcie. Już kiedyś czytałam o tym, są osoby, które bardzo sobie chwalą ten sposób pracy. Gdy tak buszowałam po necie nabierałam ochoty spróbować i ja. Materiałów do haftu mam mały zapasik, w projekcie czekał obrazek niemały i bogaty w kolorki, pomyślałam, że będzie w sam raz do eksperymentów. Przebrnęłam więc żmudne przygotowania, tkaninę wybrałam, nici posegregowałam, na szybko kawałek schematu druknęłam i do dzieła. Ma powstać taki baśniowy widoczek.
Do dziergania mam całą płaszczyznę, kolorki wymieszane, będzie w sam raz na naukę nowej dla mnie metody. Do tej pory krzyżykowałam plamami, stopniowo dodając kolejne kolory. Przy parkowaniu będzie mi przybywało niczym przy tkaniu, linijka po linijce. Nie mam krosna, więc odpada robienie całych rzędów przez szerokość, będę sobie dziergać kolumnami przesuwając się od góry do dołu.
Jak na początki, nie jest źle. Nie mam złych odczuć i uczę się. Jak na samouka przystało, poczytałam, pooglądałam, pomyślałam jak to ogarnąć, no i dłubię. Osoby parkujące nawlekają za każdym razem nić, ja postanowiłam zostawiać sobie igłę na mulinie, tym bardziej, że będę robić kolumnami. Postaram się dzielić swoimi spostrzeżeniami w miarę postępów. Opiszę też bardziej szczegółowo sposób pracy.
Pozdrawiam ciepło w ten niezwykle mroźny czas i do zobaczenia wkrótce.